Kosmetyczny minimalizm w stylu Marie Kondo

Marie Kondo
Fot. konmari.com

Komono – tak właśnie sławna japońska guru sprzątania określa domowe „różności”, a wśród nich – absolutnie najważniejsze rzeczy w moim domu – czyli kosmetyki. Osobiście uważam, że tak znamienite przedmioty powinny stanowić osobną kategorię i być traktowane z większym szacunkiem niż zalegające w szafkach filtry do odkurzacza czy bombki na choinkę, ale niestety – Marie Kondo nie uznaje w tej kwestii taryfy ulgowej i wprowadza minimalizm kosmetyczny.

Plan sprzątania domu, życia i osobistego wszechświata przedstawiony w bestsellerze „Magia sprzątania” Marie Kondo rysuje się następująco: najpierw robimy porządek w strefie ubrań, potem wśród zalegających papierów i dokumentów, a na deser – „komono”, czyli wszystkie pozostałe różności. Skoro powiedziałam „A”, rozdając przyjaciółkom trzy czwarte swojej szafy z ubraniami, a następnie przedarłam się przez sterty papierów, których ilość porównać by można z archiwum Głównego Urzędu Statystycznego, nie mogłam tak po prostu wycofać się na ostatniej prostej. Z bólem serca powiedziałam „B”, podjęłam wyzwanie pod tytułem „minimalizm kosmetyczny” i już wkrótce przekonałam się, że nie zawsze warto być konsekwentnym i kończyć to, co się zaczęło.

Magia Sprzątania, Marie Kondo, cena: 34,90 zł

Kosmetyczny minimalizm, czy raczej przeciwnie?

Czy ktoś mi może wytłumaczyć, jak to się stało, że mam czternaście balsamów do ciała (choć preferuję olejowanie ciała po prysznicu), sześć peelingów cukrowych (mimo że od roku jestem wielką fanką peelingu w formie suchego szczotkowania skóry), cztery płyny micelarne (choć do demakijażu od lat używam azjatyckich olejków), trzy kremy do stóp (choć zawsze smaruję je tym samym olejkiem, który aplikuję na całe ciało)? Mogłabym tak jeszcze długo wyliczać podobne przypadki. Jak widać, minimalizm kosmetyczny to to raczej nie jest. Możliwości są dwie. Albo padłam ofiarą złośliwych krasnoludków, które nocą podrzucają do mojej łazienki coraz to nowe kosmetyki, albo (i ta opcja przeraża mnie nawet bardziej) osobiście kupiłam te wszystkie rzeczy w ramach beztroskiego wydawania ciężko zarobionych pieniędzy. Wszczęto śledztwo, by wyjaśnić zaistniałą sytuację, ale jedno nie podlega wątpliwościom: moja łazienka wypełniona jest po brzegi produktami, których kompletnie nie używam. Czy to możliwe, że kupuję kompulsywnie? Czy to możliwe, że wolę mieć nadmiar produktów, by spać spokojnie, wiedząc, że gdybym przypadkiem pewnego ranka obudziła się z nieodpartą potrzebą nasmarowania ciała balsamem o zapachu truskawki, to jestem na taką ewentualność przygotowana?

Zdałam sobie sprawę, że daleko mi do filozofii minimalizmu, którą staram się wyznawać w innych dziedzinach życia. Powiedzmy to wreszcie głośno: jestem kosmetykoholiczką. Czy w tej kwestii można liczyć na wsparcie psychoterapeuty? Z „pomocą” przybywa Marie Kondo, twierdząc, że magazynowanie nieużywanych rzeczy zabiera naszą przestrzeń i energię życiową i delikatnie, acz zdecydowanie zachęca, by pozbyć się raz na zawsze wszystkich nieużywanych „komono”.

Przez moment przeszło mi przez myśl, że przecież zawsze mogę potraktować moje pachnące, śliczne cacuszka jako ozdoby łazienkowe, ale oczami wyobraźni od razu zobaczyłam karcący wyraz ślicznej jak japońska laleczka twarzy Marie Kondo. Posłusznie poddałam się założeniom minimalizmu kosmetycznego – włożyłam nieużywane kosmetyki do pudełka, mówiąc: „Żegnajcie moi kosmetyczni, niepotrzebni przyjaciele. Do zobaczenia w lepszym świecie, bez magii sprzątana według Marie Kondo”. 

Kilka tygodni póżniej

Po kilku tygodniach od akcji pod kryptonimem „czystka” w mojej łazience ciągle jest jakby więcej oddechu. Coraz rzadziej coś upada mi na podłogę z tego powodu, że nie mieści się już w szafce łazienkowej. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie kupiła kilku nowych, pięknych, kolorowych komono, ale tym razem zakup starałam się odkładać w czasie, dzięki czemu dwa razy zastanowiłam się, czy naprawdę czegoś potrzebuję. Po czasie przyznaję, że bolesne rozstanie ze stertą komono i minimalizm kosmetyczny mają swój sens. Życie stało się trochę lepsze, od kiedy nie jestem zewsząd atakowana widokiem masy przedmiotów, krzyczących do mnie jak osioł w Shreku „wybierz mnie, wybierz mnie!”. Teraz jednak pozostaje najtrudniejsze – ciągła walka z wewnętrzną zakupoholiczką, by ten błogi minimalizm – kosmetyczny i nie tylko – utrzymać na zawsze. Droga Marie Kondo, trzymaj za mnie kciuki.

Najczęściej czytane

Polecane artykuły