Think green, czyli jak być bardziej eko w branży beauty
Trend na bycie bardziej „eko“ okazał się być nie tylko przejściową modą. To też nie fancy szklane opakowania, roślinne motywy i eko torby, choć bardzo je lubimy. Bycie eko jest to nasze ludzkie poczucie odpowiedzialności za swoje wybory, działania i ich konsekwencje, które przenika wiele dziedzin życia i staje się swego rodzaju lifestylem. O ile noszenie swojej butelki na wodę, używanie wielorazowych toreb i papierowych słomek stało się swego rodzaju standardem (prawda?), to można iść o krok dalej i wprowadzić małą rewolucję również w swoim kufrze, pracy czy kosmetyczce. Choć tytuł może to sugerować, nie jest to artykuł skierowany wyłącznie do makijażystów. Podzielę się z Wami eko-pomysłami, które śmiało możecie wykorzystać w zaciszu domowej łazienki.
Green makeup artists – kto to taki?
Mieszkając w Londynie, odkryłam ruch „green makeup artists”, czyli, w wolnym tłumaczeniu, zielonych makijażystów (choć po polsku trochę niefortunnie to brzmi, oops). Weszłam wówczas w całkiem nowy świat kosmetyków i technik, których dotąd nie znałam. Wiedzę czerpałam od koleżanek po fachu: Crystabel Riley @crystabelmakeup, weteranki w tej dziedzinie, czy Lou Dartford @loudartford_mua, czy Melanie Christou @melanie.christou.mua, które opanowały temat do perfekcji.
Crystabel zapytana przeze mnie o swoją filozofię pracy, odpowiedziała, że:
„ (…) to raczej swego rodzaju dążenie do tego, aby zminimalizować negatywny wpływ przemysłu beauty na naszą planetę. I to właśnie staram się robić. Będzie to np. korzystanie z zasobów, które są symbiotyczne z naturą, ale też ze społecznością, w której powstają, zamiast tylko branie, produkowanie i używanie ich w lekkomyślny, konsumpcjonistyczny sposób (…)“
„Dążenie“ to dobre słowo, ponieważ niemal niemożliwym jest życie w całkowitej symbiozie z naturą, będąc członkiem miejskiej społeczności i jednocześnie pracując w luksusowej branży kreatywnej. Ale można próbować godzić te dwa przeciwległe światy, przynajmniej w jakimś stopniu zmniejszając negatywne skutki swoich działań. Można też rzucić wszystko i jechać w Bieszczady! Ale nie o tym artykuł 🙂
„To bardzo trudne zadanie, żyjąc w kapitalistycznym świecie, który nastawiony jest na ciągłe kupowanie więcej i więcej. W wielu przypadkach nawet świat green beauty jest tego częścią! Musimy znaleźć sposób, aby ludzie bardziej dbali o świat wokół i stworzyć nowy system, który pozwoli zmniejszyć ilość odpadów i zanieczyszczeń…“, Crystabel podsumowuje.
To jest ambitny plan! A jak realizować wielkie, ambitne plany? Według większości coachów – małymi kroczkami. Oto kilka wskazówek, które pomogą Wam przejść na zieloną stronę mocy i sprawić, że Ziemia nieco odetchnie z ulgą.
Etykieta prawdę Wam powie
To najprostszy i najszybszy sposób, aby sprawdzić, czy kosmetyk, który kupujemy ma w sobie jakieś niepożądane substancje – szkodliwe dla skóry i środowiska. To właściwie filar świadomego konsumenta. O tym, jak to robić, rozmawiałam niedawno z Moniką z @piggypeginsta, a na blogu Piggypeg znajdziecie super ściągawkę z tego tematu.
Wybieranie certyfikowanych produktów (np. COSMOS Organic) na pewno ułatwia sprawę, gdyż wnikliwą analizę składu wykonano już za nas. O certyfikatach i nie tylko na naszym Instagramie rozmawiała Aga Brudny ze swoim gościem, Dominiką Chirek z @naturalnieproste:
Crystabel zaczęła czytać etykiety kosmetyków, ponieważ mając egzemę, wiele produktów pogarszało stan jej skóry.
„Ale żeby nie być hipokrytką, nie chciałam używać na sobie innych produktów niż na moich modelkach czy klientkach, więc powoli zaczęłam przekształcać cały kufer w bardziej przyjazny zarówno skórze, jak i środowisku“.
Moje modelki i klientki naprawdę zwracają uwagę na to, czego używam i coraz częściej doceniają dobre składy! Dużo łatwiej znaleźć dobrą pielęgnację (np. bez olejów mineralnych, PEGów itp.) niż kolorówkę – zgodzę się – choć online znajdziecie już właściwie prawie wszystkie wiodące marki, które szturmują światowy rynek green beauty. RMS, Kjaer Weis, Ere Perez, Ilia Beauty, Pai, Zao, Lily Lolo. To kilka z nich wartych poznania. Naprawdę jest w czym wybierać!
Demakijaż less waste
Podczas jednego z pokazów mody w duchu less waste na London Fashion Week, przygotowywaliśmy cery modelek i modeli w sposób zupełnie dla mnie nowy. Każdy makijażysta pracujący na pokazach zna ten scenariusz: szybkie mycie twarzy płynem micelarnym i wacikiem, na to, bach, krem i gotowe. Ale można inaczej. Na przykład tak: przygotowujemy pojemnik z gorącą wodą (my dodawaliśmy do niej jeszcze kilka kropel lawendowego mleczka do pielęgnacji z Weledy) i kilka wielorazowych płatków kosmetycznych. Można je również wykonać samemu w domu, jeśli potraficie użyć maszyny do szycia i zachować wszystkie palce 🙂
Najpierw wykonujemy demakijaż balsamem myjącym (np. Weleda) lub olejkiem (np. Miya, Resibo), dokładnie masując twarz dłońmi. Następnie wielorazowy płatek zanurzamy w gorącej wodzie i takim ciepłym okładem zmywamy pozostałości produktu z twarzy. Jeśli używamy olejku możliwe, że będzie trzeba kilkukrotnie oczyścić twarz. Czas na tonik lub hydrolat i dopiero przechodzimy do aplikacji pielęgnacji. Tak wykonany demakijaż to kilkuminutowa chwila odprężenia i czułości dla skóry bez zbędnego tarcia i zbędnych odpadów. Uwielbiam stosować tę technikę w pracy, gdy mam dodatkowych kilka minut. A w mojej łazience już dawno zrezygnowałam z jednorazowych płatków kosmetycznych – żyję i mam się dobrze!
Jak prać płatki do demakijażu wielorazowego użytku, zapytacie? Swoje wrzucam po prostu do pralki w specjalnych woreczkach i piorę w płynach przeznaczonych dla wrażliwej skóry. Dodatek sody oczyszczonej dodatkowo działa jak odplamiacz. Polecam takie z ciemniejszego materiału.
Jednorazówki? Nie, dziękuję!
To tak jak rezygnacja z foliówek na rzecz wielorazowych torebek – kwestia przyzwyczajenia. Mamy już wielorazowe waciki, ale co jeszcze można zastąpić? Okazuje się, że sporo! Plastikowe aplikatory do szminek i błyszczyków – używacie? Z powodzeniem można zastąpić je po prostu… pędzlami. Szczoteczki do aplikacji maskary? Zainwestujmy w te lepszej jakości i myjmy je dokładnie po pracy razem z pędzlami lub wykorzystajmy te z zużytych maskar.
Bez patyczków higienicznych większość z nas nie wyobraża sobie korekty makijażu i rzeczywiście są momenty, kiedy są niezastąpione, ale ja stosuje trick, który skutecznie ogranicza ich zużycie – maczam czysty, precyzyjny pędzelek w płynie micelarnym i tak wykonuję korektę, np. eyelinera. A jeśli już musimy użyć patyczka, to wybierajmy te bambusowe – dostępne są już wszędzie.
Kolejnym produktem bez którego ciężko się obyć, to mokre chusteczki. Ale czy wiecie, że większość zawiera plastik i są szkodliwe nie tylko dla środowiska, ale i dla skóry? Co jakiś czas mówi się o pomysłach całkowitego ich wycofania, np. w Wielkiej Brytanii i nie bez powodu. Jeśli nie możecie bez nich żyć, wybierajcie te z naturalnych włókien i które podlegają rozkładowi. Żeby ograniczyć ich zużycie, polecam Wam wyposażyć kufer w kilka małych kosmetycznych ręczników, które można lekko zwilżyć na miejscu pracy i stosować zamiennie. Klasyczne chusteczki niech będą w pogotowiu, ale zobaczycie, że starczą na dłużej!
Nadzieja w wymiennych wkładach
Jest to w dalszym ciągu nowość, która powoli przyjmuje się w świecie beauty, ale są marki, które konsekwentnie realizują tę filozofię w swojej ofercie już od lat. I nie chodzi tylko o pojedyncze cienie czy prasowane pudry, ale również produkty mokre! Idea polega na tym, że kupując produkt z całym opakowaniem raz, po jego zużyciu, wymieniamy tylko środek. Zużywamy mniej plastiku i mniej płacimy! Zao Beauty oferuje wymienne wkłady m.in. do pudrów, również sypkich, maskar, szminek, błyszczyków i podkładów.
A jeśli lubicie piękny design kosmetyków, to zachwyci Was marka duńskiej makijażystki, Kristen Kjaer Weis, która również ma wymienne wkłady do większości swoich produktów, a ich jakość to kwintesencja luksusowych kosmetyków do makijażu. No i wyglądają obłędnie! Ja kupiłam kilka wkładów do kremowych podkładów bez plastikowych opakowań i umieściłam je w magnetycznej palecie, przy okazji zaoszczędzając sporo miejsca w kufrze.
Wspieraj lokalsów
Crystabel bardzo często wyszukuje w Londynie lokalne manufaktury kosmetyczne lub producentów np. glinek, z których wykonuje swoje maseczki dla modelek, aby wspierać lokalny rynek i zredukować ślad węglowy. Może wydawać Wam się to kroplą w morzu lub jakąś walką z wiatrakami, ale wyobraźcie sobie, że inspiruje swoją filozofią tysiące kolejnych osób… Kropla zamienia się w jezioro, jezioro w rzekę, rzeka w morze! Możecie zacząć od wspierania polskich marek, a naprawdę mamy się czym pochwalić, chociażby w zakresie pielęgnacji. Może ktoś po sąsiedzku zajmuje się produkcją naturalnych kosmetyków? Masło shea działa większe cuda niż niejeden balsam (sprawdzone, polecam!).
Naturalne mydła sprzedawane w kartonikach to dla skóry prawdziwe ukojenie po latach stosowania perfumowanych żeli pod prysznic. Do twarzy od lat używam mydła Aleppo z olejem laurowym i nie zamieniłabym go na żaden inny produkt.
A peelingi? Dziewczyny z Fussy Polska wykorzystują fusy po kawie z lokalnych kawiarni i wytwarzają nieziemskie kawowe peelingi, dając fusom drugie życie. Jak poranne espresso, tylko pod prysznicem!
Niezależnie czy jesteście eko freakami, czy też nie, dokładanie swojej nawet najmniejszej cegiełki do większego master planu, jakim jest ratowanie planety, może być bezcenne. Warto myśleć w skali makro, globalnie. Dajcie się zainspirować i inspirujcie innych! Krok po kroku, kropla po kropli, może uda się ruszyć większą falę w kierunku pięknych zmian, świadomych wyborów i odpowiedzialnych decyzji. Tego nam szczerze życzę!