Od nadmiaru koncepcji do Ministerstwa

ministerstwo dobrego mydła pracownia

Pamiętacie kiedy nastąpił ten kulminacyjny moment podjęcia decyzji o założeniu Ministerstwa Dobrego Mydła?

Ula: Pamiętamy to dokładnie, bo choć takie decyzje rzadko zapadają jednego dnia, to nasza właśnie w ten sposób została podjęta.

Było to we wrześniu 2013 roku, Ania od paru dobrych lat robiła swoje mydła w domu i śniła romantyczne sny o własnej pracowni, ale rzetelnie sprawdziwszy przepisy wiedziała, że na snach musi poprzestać, bo zwyczajnie nie stać jej na rozpoczęcie kosmetycznego biznesu. Pewnego wrześniowego popołudnia zadzwonił do niej jednak znajomy z informacją, że w Szczecinie właśnie kończy się nabór do jednego z konkursów unijnych i można otrzymać wsparcie na rozpoczęcie działalności. Anka z dwuletnim synem na biodrze, mieszkająca na co dzień w Warszawie wymyśliła tylko jedno: że musi zadzwonić do mnie (śmiech).

Ania: Zadzwoniłam do Uli, która szykowała się do drugiego roku ukochanej architektury na szczecińskim ZUT i zapytałam, czy nie zechciałaby rzucić wszystkich swoich planów i robić ze mną rzemieślnicze mydła w kostce. Nie wiem dlaczego się wtedy zgodziła, naprawdę, do dziś tego nie rozumiem.

Ula: Dostałam 15 minut na odpowiedź. Pomyślałam „chwilkę jej pomogę i wrócę do swoich zajęć”. Nigdzie nie wróciłam. Od pięciu lat robię mydła w kostce i właśnie zaczęłam zaocznie studiować ekonomię, żeby ogarnąć cały ten bałagan!

Opowiedzcie mi w takim razie o początkach działania Ministerstwa.

Ania: Totalne szaleństwo. Rodzice, którzy odstąpili nam swoje stare mieszkanie. Remont, który nas zaskoczył, rwanie sufitów pracowni na ostatnią chwilę, robienie mydeł po nocach i wożenie ich pociągiem w walizce na warszawskie targi, pierwsze porażki, ręczne wypełnianie papierków nadawczych, wożenie zamówień do paczkomatów w torbach z Ikei, robienie zdjęć produktów telefonem, maratony po urzędach, niezdarne próby nauki księgowości. Nie wiem czy dzisiaj bym się tego wszystkiego podjęła mając obecną wiedzę i doświadczenie.

Ula: Miałam 19 lat, kiedy nagle znalazłam się w roli rzemieślnika, sprzedawcy, sprzątaczki i szefowej rosnącej z dnia na dzień firmy. Były przepłakane noce, mnóstwo stresu i zwykłego strachu, ale też pierwsze sukcesy i ogromna satysfakcja. Do dzisiaj jesteśmy w początkach. W początkach otwierania swoich sklepików, w początkach pojawiania się w innych sklepach, w początkach eksportu, w początkach poszerzania portfolio marki. Pracując nad własnym projektem i intensywnie się rozwijając cały czas jesteś na jakimś polu „w początkach”. To fajne doświadczenie, czasem trochę napina, ale uczy też wiecznej pokory, bo ciągle jesteś w czymś nowy, ciągle musisz się uczyć.

Skąd pomysł na nazwę? Harry Potter i Ministerstwo Magii?

Ula: Trochę magii w tym naszym Ministerstwie się dzieje.. ale nie! (śmiech) Choć to ciekawe skojarzenie. Chciałyśmy robić dobre mydło. Potem chciałyśmy robić dobre półkule do kąpieli. A potem coś do twarzy, a potem coś do włosów (śmiech). Właściwie, to bardzo proste, naszym marzeniem była solidna, dobrze osadzona na rynku manufaktura. Taka pięciogwiazdkowa. Każdego dnia staramy się nad tym pracować 🙂

Pierwszy kosmetyk Ministerstwa, który zrobił furorę…

Ania: Mydła wprowadziły nas na rynek, pokazały jakość. Ale to chyba Peeling Śliwka zrobił prawdziwe wow. Pracowałyśmy nad tą recepturą dwa lata, znalazł się w niej skwalan trzcinowy, który na tamte czasy był składnikiem zupełnie nowym. Do tego fermenty, których prawnie nikt wówczas nie używał i boski aromat, w którym zakochałyśmy się od pierwszego wąchania. Peeling do dziś jest naszym bestsellerem.

Peeling Śliwka, Ministerstwo Dobrego Mydła, 47 zł

Czy obecne pracujecie nad jakaś nowa recepturą?

Ula: Wciąż pracujemy nad nowymi formułami. Na tapecie są: pasta do mycia twarzy, szampon w kostce, balsam do ust i puder do kąpieli. W szufladzie milion pomysłów spisanych na luźnych kartkach, kiedyś oszalejemy od nadmiaru koncepcji (śmiech).

Kto lub co jest motywatorem Waszej pracy i rozwijania własnego biznesu?

Ania: Mamy kilka motywacji. Pierwszą z nich jest zapewnienie bezpieczeństwa naszym rodzinom i podejrzliwie patrzymy na każdego, kto próbuje dowodzić, że nie pracuje dla pieniędzy. To niesamowite uczucie być młodą, niezależną kobietą, która uczciwie i ciężko pracując może pozwolić sobie na kupno auta w leasingu albo zapewnienie dziecku zajęć pozalekcyjnych. Poza tym wszystko rozwija się dość harmonijnie, mamy swoje małe marzenia i realizujemy je. Chciałybyśmy, żeby o Ministerstwie usłyszała Europa, żebyśmy mogły dalej poszerzać naszą ofertę i pracować z polskimi artystami, którzy od jakiegoś czasu tworzą dla nas piękne grafiki na opakowania czy artykuły użytkowe. 

Ula: Inspirują nas też historie innych kobiet, Forbes Woman jest nieprzebraną bazą inspiracji w tym zakresie (śmiech). Chciałybyśmy pokazywać innym dziewczynom, że warto próbować, że niezależność finansowa jest równie ważna (a może nawet ważniejsza) niż fajny wygląd czy bycie lubianym w towarzystwie.  

3 słowa, które najlepiej opisują Waszą markę.

Praca, rzemiosło, rzetelność.

Co jest najtrudniejszym elementem w prowadzeniu własnego biznesu?

Ania: Jego złożoność. Small business to historia, w której wszystkim musisz zajmować się po trochu. Ten multitasking sprawia czasem, że wieczorem trudno zasnąć.

Ula: Każdego dnia odpowiadasz na tysiąc pytań, na które często tak naprawdę nikt nie zna odpowiedzi. Czy opłaca się zainwestować mnóstwo pieniędzy w projekt x? Czy powinnyśmy pojawić się w projekcie y? Czy obciachem będzie jeśli zrezygnujemy z przedsięwzięcia z? Wystarczy spojrzeć na ostatnie dwa miesiące, ile dobrze przemyślanych decyzji doprowadziło przedsiębiorców na krawędź bankructwa, ile szczęścia czasem potrzeba, żeby obronną ręką wyjść z zaskakujących kryzysów.

Boimy się czasem tych wyborów, to najtrudniejszy obszar prowadzenia działalności w ostatnim czasie.

Największa przeszkoda z jaką się zmagacie w prowadzeniu biznesu z naturalnymi i ekologicznymi kosmetykami…

Ania: Jest ich mnóstwo. Pracujemy na surowcach naturalnych, które są kapryśne i niestabilne, mają krótkie daty trwałości, zjeżdżają do nas z całego świata. Próbujemy być eko na wielu polach, więc w konsekwencji stawiamy sobie wiele ograniczeń.

Ula: Jesteśmy też małym producentem wciąż borykamy się więc z problemami związanymi z tym, że kupujemy mało opakowań, surowców przez co trudniej nam negocjować z dostawcami. Małe partie to wysokie koszty, trudno więc o wysokie marże, które „wiozą” niekiedy producentów. Ale nie narzekamy, robimy swoje.

Jaką złotą radę dałybyście początkującym przedsiębiorstwom kosmetycznym?

Działajcie powoli i zgodnie z prawem. Dziś trudno o wytwarzanie kosmetyków bez bycia członkiem któregoś ze związków producentów kosmetyków.
Prawo zmienia się z miesiąca na miesiąc, a ilość obowiązków, która na nas spoczywa jest ogromna. Trzeba być na bieżąco. I nigdy się nie poddawać.

Czego nauczyli Was Wasi klienci? Co było dla Was największym zaskoczeniem?

Ania: Utwierdzili nas w przekonaniu, że istnieje karma. Im bardziej się dla nich staramy tym więcej ciepła, radości i wyrozumiałości nam przynoszą. Są cudowni.

Ula: Zaskoczeniem jest dla nas właściwie wszystko, od tysięcy pozytywnych komentarzy po stale rosnący wzrost zamówień, wszystkie miłe maile i wiadomości, naprawdę nie wyobrażałyśmy sobie, że można prowadzić firmę i mieć tak niesamowity feedback od klientów. Wciąż nas to zaskakuje. 

Wasze opakowania są proste i funkcjonalne. Apteczna identyfikacja opakowań nie jest przypadkowym wyborem, prawda?

Ula: Nie, wiedziałyśmy, że ma być prosto i funkcjonalnie. Ania wyczuła trend minimalizmu na długo przed tym nim stał się modny.

Ania: Chciałam, aby nasze wyroby były nie tylko skuteczne, ale też zwyczajnie ładne. Dziś najbardziej cieszą nas ‘colaby’ z młodymi, polskimi artystami. Mysi Ogonek, Agata Matynia czy Monika Smetaniuk to jedne z artystek, z którymi dane nam było do dziś pracować, a efekty zawsze nas zachwycają. To ogromny zaszczyt móc „ubierać” Ministerstwo u takich twórców.

Jak długo pracujecie nad recepturą danego kosmetyku zanim trafi on do sprzedaży?

Ania: Długo, czasem za długo (śmiech). Nad szamponem w kostce głowimy się drugi rok i powoli mamy już dość!

Ula: Ania generuje nowe receptury tak jak ja: okropnie powoli! Zazwyczaj po roku wszyscy niecierpliwią się już i poganiają ją, a ona ociąga się miesiącami i męczy temat dzieląc włos na czworo, ale pewnego dnia przychodzi i mówi „mam” i to jest zawsze dobre. Powoli zaczynamy nabierać wprawy w złotej cnocie cierpliwości (śmiech).

Z którego kosmetyku Ministerstwa jesteście najbardziej dumne?

Ula: Z każdego po trochu. 

Ania: Czasem klienci pytają nas, co według nas jest najlepsze. A działa to raczej tak, że pracujemy nad produktem tak długo, aż wydaje nam się on szczytem naszych możliwości na dany moment. A potem przychodzi kolejna receptura, kolejny produkt i kolejna duma. I tak w nieskończoność.

Największy mit dotyczący kosmetyków naturalnych to…

Ula: Że nie uczulają. Totalna bzdura. Uczulają nas pyłki roślin, pomidory i sierść kota, dlaczego rumianek nie może uczulać? 

Ania: Że są lepsze. Mogą być lepsze, a mogą być i gorsze, to zależy od receptury i wykonania. Nie lubię prostych uogólnień. Lubię wyzwania i stawiam je przed nami każdego dnia, ale musimy naprawdę się starać, nic nie zrobi się samo.

Mit, z którego wyprowadziła mnie znajoma kosmetyczka to, to że oleje naturalne są w stanie zapewnić nam ochronę przeciwsłoneczną. Jak to właściwie jest z SPF w olejach?

Ania: Są oleje, które mogą być wsparciem dla fotoochrony, ale jedynie przed promieniowaniem UVB i w ograniczonym zakresie. Malinowy na przykład. Jest to jednak surowiec naturalny, różni się od partii do partii i nie można polegać na nim pod tym względem nie mówiąc, że obok UVB mamy jeszcze UVA i inne pasma, które są kluczowe dla naszego zdrowia. Latem stosujemy kremy z filtrem, bez gadania.

Zgodzicie się pewnie ze mną, że jednym z najważniejszych cech filtru jest to, żeby w pełni chronił, ale też nie bielił. Czy stosujecie krem z filtrem, który możecie polecić redakcji czy tak jak ja dalej szukacie tego jedynego?

Ula: Szukamy. Pośród naturalnych rozwiązań niewiele jest takich, które naprawdę nie bielą w SPF powyżej 20.

Wasz osobisty święty graal wśród olejów to…

Ania: Malina. Zdradzamy ją regularnie i zawsze wracamy. Nie ma lepszego, a właściwie bardziej wszechstronnego, choć czasem wygrywa Skwalan z uwagi na swoją lekkość.

Olej malinowy, 25 zł
Skwalan z trzciny cukrowej, 38 zł

Minimalizm czy wieloetapowa pielęgnacja? Jakie są Wasze pielęgnacyjne rytuały?

Ula: Minimalizm. Mamy puste szafki łazienkowe.

Ania: Zdecydowanie minimalizm. 10 kosmetyków pielęgnacyjnych to już naprawdę jest dużo.

Ulubiony kosmetyk, który stosujecie codziennie…

Ania i Ula: Zdecydowanie hydrolat. Obie kochamy Rozmaryn, jest totalnym sztosem. I nasze balsamy w sztyfcie. Mamy je wszędzie, w samochodach, przy łóżkach, zawsze gdzieś pod ręką.

Hydrolat Rozmaryn, 26 zł

Prowadząc własny biznes ciężko jest zbalansować życie pomiędzy czasem w pracy, a czasem wolnym. Jak udaje Wam się zachować równowagę?

Ania: Bywa różnie, czasami nam się to udaje, a czasem nie. Ale staramy się nie świrować, mamy wakacje, ferie, weekendy. Jeśli siedzę do późna, to potem śpię do dziewiątej, jeśli zarywam niedzielę, to staram się wrzucić na luz w poniedziałek. Równowaga to złe słowo, zakłada jakiś stały balans, a to raczej pulsowanie, ciągłe zmiany: czasem jesteś bardziej potrzebna w domu, a czasem w pracy i to się płynnie zmienia, więc nie ma sensu walczyć o jakiś wydumany constans.

Ula: Prowadząc własną firmę myślisz o niej właściwie bezustannie, to nieuchronne. Ale nie mamy niezdrowego ciśnienia, w dzień powszedni staramy się zamykać biuro o 16 i nie pracować w soboty, często odwiedzać rodziców i wysyłać sobie mmsy również o tym co upiekłyśmy czy posadziłyśmy w domowych doniczkach. Fajnie jest prowadzić biznes z rodziną, o ile jest fajna. Nasza daje radę (śmiech). Wtedy praca miesza się z życiem w sposób naturalny i raczej cieszy niż trapi.

A jak spędzacie swój wolny czas?

Ula: Lubię spędzać czas z mężem (którego widuję również w pracy;), gotować zdrowo, piec bułeczki, chodzić na spacery z psem i spotykać się z rodziną. Ostatnio kupiłam zegarek z krokomierzem i drogę do pracy przemierzam pieszo. Jestem z tego mega dumna. Weekendy pochłania mi nauka – kończę pierwszy rok ekonomii i jest to duże wyzwanie, ale jednocześnie ogromna frajda. Staramy się hodować kwiaty na balkonie i w miarę możliwości raz na jakiś czas gdzieś wyjechać, poszwendać się po zagranicznych drogach.

Ania: Będąc klasycznym przykładem człowieka w wieku produkcyjnym staram się dzielić czas między pracę, a obowiązki domowe (śmiech), więc kiedy nie stukam w komputer organizuję miniprzyjęcia dla dzieci albo wożę towarzystwo na zajęcia pozalekcyjne. Nie znoszę gotować, za to nałogowo kupujemy z mężem książki, więc wieczorami uparcie próbujemy czytać, choć czasem zasypiamy nad lekturami. Lubimy też roślinki doniczkowe i mamy działkę, ale ją trochę ostatnio zapuściliśmy (śmiech). Ogólnie rzecz biorąc: jest co robić i oby tak było jak najdłużej.

Najczęściej czytane

Polecane artykuły