Bye bye summer – czyli idealne zabiegi, które jesienią poprawią nastrój twojej skórze

Fot. Imaxtree

Długie dnie, przyjemne wieczory i wygrzewanie się na słońcu. To wszystko niestety już za nami. Pora na nowe przygody: zachody słońca o niebywałej porze, zimne poranki i grzejniki, które sprawiają, że cera nie wie, jak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Do tego zaniedbania skóry po lecie i mamy przepis na małą katastrofę.

Okres przejściowy pomiędzy porami roku potrafi być kłopotliwy dla cery. Wtedy też najłatwiej odkryć, że stosowana do tej pory pielęgnacja straciła swoje magiczne moce i zupełnie przestała działać. Zamiast szukać rozwiązania metodą prób i błędów, lepiej oddać się w ręce profesjonalistów i znaleźć zabieg dopasowany do potrzeb skóry.

Z takiego założenia wyszły redaktorki The Beauty Runway, udając się do Saska Clinic Dr Radziejewska. Każda z nich poddała się innemu zabiegowi, dostosowanemu do potrzeb jej cery. Z czym borykała się ich cera i jakie rezultaty osiągnęły dzięki zabiegom? O tym już w kolejnym akapicie.

Zabieg Innofacial

Anna Sokołowska: Gdyby skóra potrafiła mówić, moja z pewnością opowiedziałaby jakąś bardzo rzewną historię. Wszystko za sprawą tego, w jakim znajduje się ostatnio stanie. Częściowo winę ponosi moje zdrowie, trochę dieta, ale kropkę nad i ostatecznie postawiła zmiana pogody. Okres przejściowy pomiędzy latem a jesienią budzi w niej jakiś wewnętrzny bunt i chęć zwrócenia na siebie uwagi. Zupełnie jakbym poświęcała jej wciąż za mało atencji.

Kiedy okazało się, że nie pomaga jej ani żadna maska, peeling, masaż ani krem, postawiłam na nowy zabieg Innofacial, który brzmiał jak remedium na całe zło. Nie będę ukrywać, że chciałam poza tym znaleźć chwilę dla siebie, w myśl zasady, że szczęśliwa Ania to zadowolona skóra.

Punkt pierwszy programu – oczyszczenie skóry z makijażu, nagromadzonych na niej zanieczyszczeń i martwego naskórka. Cały proces był niezwykle kojący i przyjemny, a przy okazji dowiedziałam się nieco więcej na temat mojego obecnego stanu skóry i tego, co może jej pomóc. Po pierwszym etapie (który roboczo nazwałam praniem wstępnym), przyszedł czas na ten właściwy, pełen niespodziewanych, ale przyjemnych zwrotów akcji.

Zabieg Innofacial wykorzystuje urządzenie, które wygląda nieco kosmicznie. Podłączona do maszyny końcówka, która z jednej strony działa jak odkurzacz, usuwający z niej zanieczyszczenia, a z drugiej wprowadzając w nią preparaty pielęgnujące. Cała procedura jest niebolesna, nieinwazyjna i całkiem odprężająca. Nie wiem czy to za sprawą kosmetolog Asi, czy też delikatnego szumu aparatury. Końcówki wymieniane były kilkukrotnie podczas zabiegu, aby jak najlepiej dopasować je do danego obszaru. 

Warto wspomnieć również o tym, jakie substancje złożyły się na mój Innofacial. Na sam początek był to kwas azelainowy – delikatny, ale uwielbiany przez moją skórę, który od jakiegoś czasu na stałe zagościł w mojej codziennej pielęgnacji. Następnie kwas mlekowy dokonał dzieła, a połączenie tych dwóch było strzałem w dziesiątkę.

Na zakończenie rewelacyjny masaż, który jest wisienką na tym kilkuwarstwowym torcie wspaniałości. Powiem w tajemnicy, że ta część zabiegu podobała mi się najbardziej. Zupełnie jakby była nagrodą za to, że byłam taka dzielna.

Przejdźmy jednak do rezultatów, a obiecuję, że jest się czym pochwalić. Początkowy stan mojej skóry malował się w dość nieciekawych barwach: skóra pełna zanieczyszczeń i, pomimo regularnych peelingów, wciąż łuszcząca się jak jaszczurka. Po Innofacial różnica jest zauważalna i natychmiastowa. Cera jest gładsza, pory zmniejszone, całość jest bardziej promienna i kolorystycznie wyrównana. Jednym słowem – wygląda się pięknej i czuje młodziej. Do domu wracałam bez makijażu i było mi z tym dobrze, bo moja skóra była wyraźnie zadowolona.

Zabieg najlepiej wykonywać regularnie, co 3-4 tygodnie, chociaż można potraktować go jako sposób na szybkie przywrócenie skóry do formy i robić częściej. Rekomendowany wszystkim, całkowicie bezpieczny. Odradzany jedynie kobietom w ciąży ze względu na użyte kwasy, ale najlepiej skonsultować to z kosmetolog na miejscu.

Czy wrócę i poddam się kolejnej sesji z Innofacial? Zdecydowanie! Efekt jest długotrwały, a moja skóra jest piękniejsza i bardziej oczyszczona. Nawet po kilku dniach od zabiegu widzę, że wygląda świetnie i dlatego planuję wykonać serię zabiegów, aby podtrzymać ten efekt.

Zabieg Enzymatic Treatment

Magda Krzyżostaniak: Moja skóra po lecie wymaga dużo uwagi i czułości. Nie jestem osobą, która unika słońca, jak ognia, bo umówmy się… wakacje nie trwają długo, nawet jeśli zaliczymy do nich ciepły, słoneczny wrzesień. Trzeba zrobić zapasy witaminy D na zimę. Inwestuję za to w filtry, a po lecie – akcja regeneracja. W tym roku moja cera dość intensywnie odczuła działanie słońca i była bardziej sucha niż kiedykolwiek. A może to przekroczenie magicznej granicy wieku? Może kombinacja tych dwóch? Wiedziałam na pewno, że potrzebuję ją nawodnić, ale także dodać blasku, rozświetlić i ożywić. 

Na konsultacji w Saska Clinic potwierdziły się moje odczucia. Dodatkowo dowiedziałam się, że mam bardzo cienką, wręcz papierową skórę, dlatego nie powinnam stosować zbyt intensywnych i mocnych w działaniu zabiegów. Zdecydowałam się więc na zarekomendowany Peeling Enzymatic Treatment – delikatne złuszczanie enzymatyczne i chemiczne (kwasami AHA). Po tradycyjnych kwasach można wyglądać jak liniejąca jaszczurka, ale nie w wypadku tego zabiegu. Wspaniale, pomyślałam. Za kilka dni miałam lecieć na ślub mojej przyjaciółki i nie zamierzałam chować się za wielkimi okularami gdzieś w kącie.

Główne składniki peelingu to enzymy papai, kwas laktobionowy i kwas winowy, które złuszczają delikatniej, ale równie skutecznie i polecane są właśnie dla cery wrażliwej, przesuszonej, pozbawionej blasku. Jest on także napakowany antyoksydantami (ekstrakty z komórek macierzystych winogron i ich pestek), działa ściągająco, oczyszczająco i przeciwzapalnie (oleje z rozmarynu, eukaliptusa, ekstrakt z oczaru wirginijskiego). Warto dodać, że jest to peeling, który działa na twarzy przez kilka godzin, więc nie należy usuwać go z twarzy zbyt wcześnie. Najlepiej zmyć go podczas wieczornego rytuału pielęgnacyjnego. Lekkie „igiełki“ i zaczerwienie podczas aplikacji to normalna reakcja. Potem jest już tylko lepiej! Odżywcze serum i krem nawilżający z kwasem hialuronowym, łagodzącą alantoiną i witaminą C, zaaplikowane na koniec, wzmacniają działanie pielęgnacyjne zabiegu.

Na następny dzień skóra była pięknie napięta, mięciutka w dotyku, pełna glow i witalności! Efekt utrzymuje się dość długo, ale zaleca się powtórzenie zabiegu co najmniej dwukrotnie w odstępie 10-14 dni dla uzyskania maksimum korzyści. A na ślubie przyjaciółki zrezygnowałam z podkładu na rzecz lekkiego kremu koloryzującego. Skóra wyglądała bosko i… doczekała się nawet kilku komplementów! Zdecydowanie wpisuję Enzymatic Peeling Treatment w Saska Clinic na stałe w kalendarz jako skuteczną akcję regenerację, nie tylko po lecie!

Zabieg Oxygenating Trio + infuzja tlenowa

Aneta Wuczyńska: Fun fact: zawsze, kiedy wyjeżdżam na dłuższe wakacje, obiecuję sobie, a właściwie mojej skórze, że zafunduję jej spa, o jakim na co dzień może tylko pomarzyć, po którym wróci do domu zrelaksowana, szczęśliwa, wręcz odmieniona. Moja wyjazdowa kosmetyczka każdorazowo pęka w szwach. Krem na dzień, krem na noc, krem pod oczy, serum (a najlepiej dwa), peeling, przynajmniej kilka rodzajów maseczek, płatki pod oczy, obowiązkowo roller do twarzy albo kamień gua sha, olejek do masażu, zestaw do dwuetapowego oczyszczania twarzy, i tak dalej. Wakacje to w końcu idealny moment, aby do woli oddawać się rytuałom pielęgnacyjnym. Coż, nie w moim przypadku… Nie wiem, jak to możliwe, ale na urlopie brakuje mi… czasu! Najczęściej z moich skincare’owych postanowień niewiele wynika, a po powrocie moja skóra woła o pomstę do nieba. Tak było i tym razem, kiedy pod koniec września wróciłam z Toskanii. Pielęgnacyjne (oraz dietetyczne, a jakże!) grzeszki w połączeniu z działaniem czynników zewnętrznych to wystarczający powód, aby oddać się w profesjonalne ręce kosmetologa.

Joanna Wolska z Saska Clinic bardzo trafnie zdiagnozowała stan mojej skóry. Mam cerę mieszaną, z tendencją do powstawania zaskórników, która co jakiś czas wymaga oczyszczania, a po regularnym wystawianiu na słońce jeszcze bardziej o tym przypomina. Idealną propozycją dla mnie okazał się zabieg detoksykujący Oxygenating Trio, którego głównym celem jest odwrócenie skutków działania wolnych rodników, oczyszczenie skóry z toksyn i przywrócenie jej równowagi. Zabieg pobudza mikrokrążenie, a co za tym idzie – intensywnie dotlenia i regeneruje komórki skóry. Choć głównym wskazaniem w moim przypadku były nagromadzone zanieczyszczenia, to bonus w postaci poprawy sprężystości, widocznego wygładzenia i rozświetlenia skóry okazał się wisienką na torcie. Wierzcie lub nie, ale jako weteranka najróżniejszych zabiegów na twarz, z doświadczenia wiem, że obietnice to jedno, a efekty – drugie. Tymczasem Oxygeneting Trio naprawdę przywrócił moją skórę do życia.

Najlepsze w tym wszystkim jest to, że zabieg można wykonywać o każdej porze roku, jest nieinwazyjny i całkowicie bezpieczny, nawet dla kobiet ciąży. Co sprawia, że jest tak skuteczny? Oxygenating Trio składa się z trzech kroków, podczas których na twarz nakładane są trzy różne preparaty – każdy o innym składzie, każdy działający na inną warstwę skóry. Pierwszy krok to nałożenie specjalnego aktywatora, który pobudza mikrokrążenie w skórze i przygotowuje ją na przyjęcie optymalnej ilość składników aktywnych, serwowanych na dalszych etapach zabiegu. Kolejny krok (najważniejszy) to intensywna detoksykacja. Użyty w tej części zabiegu preparat bogaty jest w składniki, które oczyszczają skórę z toksyn, mają silne działanie antyoksydacyjne i przeciwzapalne. Tak przygotowana cera jest gotowa na regenerację. Tu przechodzimy do trzeciego (ostatniego) etapu zabiegu. Czas na dotlenienie i odżywienie skóry. Zastosowana na tym etapie mieszanka składników aktywnych nie tylko dostarcza komórkom solidnej porcji tlenu i pomaga odbudować barierę hydrolipidową skóry, ale działa również łagodząco, przeciwzapalnie i przeciwbakteryjnie, regulując pracę gruczołów łojowych i delikatnie złuszczając martwy naskórek. Czy tym samym chcę powiedzieć, że w końcu odkryłam zabieg, który „robi wszystko”? Możliwe!

Uwaga, to jednak nie koniec. Aby spotęgować efekt świeżej, wypoczętej, promiennej cery, zaproponowano mi również zabieg infuzji tlenowej. Wiedziałam o nim tyle, że bazuje na technologii tlenu hiperbarycznego, czyli czystego tlenu pod ciśnieniem, za pomocą którego wtłaczane są w skórę skoncentrowane składniki aktywne oraz że kochają go gwiazdy na całym świecie. J.Lo, Kim Kardashian, Jennifer Aniston, Eva Longoria, Naomi Campbell, Emma Stone – lista jest naprawdę długa. Efekty zabiegu są natychmiastowe i widoczne gołym okiem, dlatego to właśnie infuzja tlenowa jest jednym z najchętniej wybieranych zabiegów przed wyjściem na czerwony dywan. Tyle wystarczyło, abym nie protestowała.

Sam zabieg jest niezwykle odprężający. Podczas gdy twarz muskana jest delikatnym strumieniem powietrza, „wdmuchiwanym” za pomocą precyzyjnego aplikatora, składniki aktywne zawarte w indywidualnie dobranym serum (w moim przypadku był to koktajl bogaty w witaminę C) docierają w głąb skóry, aby maksymalnie ją zrewitalizować i zapewnić iście hollywoodzki blask. Co ciekawe, już sam tlen ma wręcz terapeutyczny wpływ na skórę – polecany jest między innymi w walce z trądzikiem, ze względu na swoje właściwości przeciwbakteryjne i przeciwzapalne, a odpowiednio dotlenione komórki szybciej się regenerują. Po zabiegu moja skóra dosłownie odetchnęła z ulgą. Zauważyłam, że stała się bardziej napięta, sprężysta, a jej koloryt znacznie się poprawił. Znacie to uczucie, kiedy patrzycie w lustro, kiwacie z uznaniem głową i uśmiechacie się do własnego odbicia? Bo ja tak. I tego samego Wam życzę!


Najczęściej czytane

Polecane artykuły