Dermapen – zbawca cery

Fot. Imaxtree/ Agencja Free

Historia mojej walki o piękną skórę jest niezwykle długa. Gdyby spisać wszystkie wzloty i upadki, powstałoby przepastne dzieło, a z moich błędów i odkryć mogłyby uczyć się kolejne pokolenia. Namiastkę tego, z czym się borykam, mogliście przeczytać w artkule „Zwalcz pryszcza – czy wyciskanie nie popłaca?”. Naszedł jednak czas na kolejny rozdział.

Po konsultacji z kosmetolog Asią Wolską z Saska Clinic Dr Radziejewska, uznałyśmy wspólnie, że czas podejść do tematu mojej cery bardziej radykalnie i wytoczyć ciężkie działa. Wybór padł na serię zabiegów dermapenem, które znacząco miały poprawić stan skóry. Zapomniałam powiedzieć wam o jeszcze jednej sprawie i wylać gorzkie żale. Twarz jak twarz, raz jest lepiej raz gorzej, za to mój dekolt to całkowicie osobny problem. Trądzik pozostawił na nim mnóstwo starych, białych blizn, które zadomowiły się tam już chyba na dobre. Teraz już wiecie, dlaczego nigdy nie zakładam bluzek z dekoltem. Po prostu jest to dla mnie coś krępującego. Asia jednak popatrzyła, pomyślała i uznała, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba zacisnąć zęby i stanąć do boju. Ta postawa przypadła mi na tyle do gustu, że zmotywowana uznałam, że idę w to w ciemno. Tutaj właśnie zaczęła się moja przygoda z dermapenem.

Zabieg pierwszy: „Matko, jakie to dziwne”

Zanim rozpoczęła się moja historia, miałam mgliste pojęcie, o co w tym wszystkim chodzi. Wiedziałam tylko, że skóra będzie nakłuwana, smarowana kwasami, a potem przez kilka dni będę łuszczyć się jak jaszczurka. Do tego doszedł obraz mojej koleżanki, która po jednym z takich zabiegów błagała mnie, abym „zerwała jej to, ale szybko!”. Opamiętałam się i nie zrobiłam tego. Przysięgam!

Z tak okrojoną wiedzą na ten temat zjawiam się w klinice. Leżę sobie wygodnie, wpatrując się w sufit, a z głośnika szepcze cicho muzyka. Na samym początku doznaję zaskoczenia, bo dowiaduję się, że moja twarz zostanie znieczulona. „Jak to znieczulona?! To znaczy, że to boli!”. Tej myśli momentalnie zawtórował honor: „Znieczulenie? Nawet zęby mam wiercone bez niego. Po co zatem się rozdrabniać?”. Asia tłumaczy, że dzięki temu ja będę czuć się bardziej komfortowo, a ona będzie mogła spokojnie pracować. Brzmi logicznie, więc chowam dumę do kieszeni i daję posmarować sobie całą twarz, szyję i dekolt.

Leżę dalej i myślę, że to chyba średnio działa. Po chwili jednak czuję, jak moja twarz staje się dziwnie drętwa. Uczucie raczej z tych dziwnych niż niepokojących. Asia zabiera się do pracy i zaczyna nakłuwać moją twarz czymś, co wygląda jak pisak. Czuję jedynie nacisk, żadnego bólu, rozmawiamy sobie swobodnie. Po chwili wręcza mi wachlarz i mówi, że może się przydać, ponieważ teraz nałoży kwasy. Honor znów daje o sobie znać, ale zostawiam wachlarz na wszelki wypadek. Strzeżonego… Piecze i pali, więc moje usta wydają jedynie dźwięk niepohamowanego śmiechu. Wachlarz idzie w ruch.

Potem już tylko zmycie, nałożenie maski dla ukojenia i ocenienie zniszczeń. No cóż, skóra jest czerwona, to było do przewidzenia, miejscami delikatnie zasiniona w okolicach oczu. To efekt spotkania się igły z cienką skórą i kością pod nią. Nie ma tragedii, umawiam się na za miesiąc i idę na zaplanowaną wcześniej pizzę z koleżanką z redakcji (pozdrawiam Patrycję!). 

Dam wam dobrą radę. Poczekajcie z jedzeniem i piciem chwilę po znieczuleniu twarzy. Przez większość czasu moja górna warga była niesprawna i zastanawiałam się, czy jedzenie za chwilę nie wyleci mi z ust. Zabawne uczucie, ale chyba nie powtórzę.

Co działo się dalej? Po trzech dniach skóra zaczęła się złuszczać, a ta pod nią wyglądała nieskazitelnie, jak u niemowlęcia. Stany zapalne się zmniejszyły, pory też wyglądały lepiej. Pierwsze zetknięcie się z dermapenem na plus!

Zabieg drugi „Mogłabyś iść na randkę”

W Saska Clinic Dr Radziejewska zjawiam się około miesiąca później. Do tego czasu złuszczyło się wszystko, co trzeba (przyznaję, pod koniec nie starczyło mi cierpliwości i delikatnie starłam resztki odchodzącej skóry ręcznikiem) i byłam gotowa na kolejny zabieg.

Procedura ta sama: kładę się, znieczulona twarz (nadal dziwne), nakłuwanie, kwasy, zmywanie i tym razem na koniec infuzja tlenowa. Przyznaję, że uratowało mnie to przed przejściem na stronę szaleństwa. Piekąca twarz momentalnie zostaje złagodzona, a ja nie czuję się tak, jakby ktoś rozsypał na niej żarzące się węgle. Spoglądam w lustro i stwierdzam, że jest naprawdę dobrze. Asia tłumaczy to tym, że skóra przyzwyczaja się i dlatego nie reaguje już tak drastycznie. Całość kwituje słowami: „Mogłabyś nawet iść na randkę!”. 

Zabieg trzeci „Dawaj, dawaj”

Na to spotkanie przyjeżdżam zaraz po mojej wizycie w Londynie. Mam nieodparte wrażenie, że moja wielka miłość do tego miasta jest całkowicie nieodwzajemniona. Ja oddaję mu całe serce, a on karze mnie skórną masakrą. Moja teoria zakłada, że winowajcą jest złej jakości woda. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to prawda, ale wiem na pewno, że nie tylko ja padam ofiarą tej londyńskiej przypadłości. Znam wiele osób, które po przyjeździe zmagają się z tym samym problemem. Wychodzi na to, że może być w tym ziarno prawdy. 

Cera wygląda kiepsko, mój stan psychiczny nie lepiej i zaczynam panikować. W Saska Clinic Dr Radziejewska zjawiam się w grobowym nastroju z nastawieniem, że to chyba będzie moje ostatnie spotkanie. Obawiam się, że czeka mnie wizyta u dermatologa i kolejna terapia Izotekiem. Dzielę się tym z Asią, a ona stwierdza, że jeśli wciąż powstają nowe stany zapalne, może to być jedyne rozwiązanie.

Tym razem do gry wchodzą większe igły w dermapenie. Moja cera na tyle do niego przywykła, że można zrobić ten kolejny krok, a tym samym spenetrować głębsze warstwy skóry. Ku mojemu zaskoczeniu, zaraz po zabiegu wyglądam całkiem nieźle, więc nie będę straszyć na mieście. Po powrocie do domu umawiam wizytę do dermatologa, na którą muszę czekać prawie miesiąc. Trudno, nie ma innego wyjścia. W końcu i tak czekałam na piękną cerę pół swojego życia. Zaczynam odliczać dni.

Zabieg czwarty „To tutaj wszystko się zaczęło”

Myślicie sobie „Zaraz, zaraz! Jak to zabieg czwarty? Co z dermatologiem i zaprzestaniem dermapena? Nie miałaś właśnie łykać kolejnej tabletki Izoteku?”. Już wszystko tłumaczę.

W ciągu miesiąca nastąpił przełom. Moja skóra zmieniła się na lepsze i uznałam, że muszę odwołać wizytę u mojego dermatologa. W końcu co miałam powiedzieć? „Panie doktorze, jest źle. Proszę tylko spojrzeć na moją twarz!”, kiedy na mojej cerze nie było ani jednego pryszcza. Uznaję, że trzeci zabieg jest przełomowy. Skóra zaczyna zmierzać ku lepszemu, efekty są coraz bardziej widoczne i wszystko zaczyna być pełne harmonii. Stąd też moja rada – wytrzymajcie! Moja skóra stała się bardziej jednolita kolorystycznie, zaczęła wyglądać zdrowo i promiennie i zmniejszyły się pory.

U Asi zjawiam się w tak dobrym humorze, jakbym szła na egzamin, który wiem, że zdam śpiewająco. Obie zachwycamy się efektami, a ja z radością przygotowuję się do zabiegu. Nie mogę się doczekać, aż się zmienię w łuszczącą się jaszczurkę!

Zabieg piąty „Przyjemność bycia sobą”

Update życiowy. Budzę się rano i moja skóra wygląda świetnie. Zmieniam podkład na odrobinę korektora, a czasem w ogóle się nie maluję, kiedy muszę wyskoczyć z domu po szybkie sprawunki. Być może dla was brzmi to jak coś całkowicie normalnego, ale dla mnie było wręcz nieosiągalnym stanem. Wreszcie zaczęłam być dumna z tego, jaką drogę przebyłam z moją skórą, aby znaleźć się właśnie w tym miejscu.

Co z dekoltem? Wciąż nie jest idealny, ale zauważam poprawę. Do tego stopnia, że nie wstydzę się założyć koszuli z dekoltem. Uwierzcie mi, to ogromny postęp! Zupełnie niczym wynalezienie elektryczności albo Internetu.

Kolejny zabieg upływa na rozmowach, miłej atmosferze i ogólnym rozluźnieniu. Wiem, że jestem w dobrych rękach, moja cera staje się coraz piękniejsza, a ja w gratisie otrzymuję ogromną porcję pewności siebie. Moja historia trwa. Trzymajcie kciuki za moją cerę.

Dermapen to zabieg zalecany dla osób zmagających się z przebarwieniami, bliznami potrądzikowymi, problemami skórnymi oraz rozszerzonymi porami. Skóra nakłuwana jest mikroigłami, co powoduje wzrost kolagenu i elastyny, a dzięki temu cera staje się bardziej jędrna, promienna i młodsza. Zabieg zaleca robić się w serii około 5 spotkań. Ostateczną ilość oraz długość igieł dobiera kosmetolog.

Najczęściej czytane

Polecane artykuły