Skąd się bierze cena kosmetyku?



Dziś porozmawiamy o tym, za co płacimy przy kasie kupując nasz ulubiony produkt. Wokół tego tematu cały czas jest wiele emocji, co jest zrozumiałe – w końcu wydajemy ciężko zarobione pieniądze. Chcemy uzyskać jak najwięcej, zapłacić w miarę możliwości jak najmniej, a do tego czuć się dobrze z daną decyzją zakupową. Takie połączenie rzadko jest łatwe do uzyskania, ale dlaczego? Już mówię.

Za którą część kosmetyku płacimy najwięcej?

To trudne pytanie, ponieważ ciężko w tym przypadku generalizować. Wszystko zależy od modelu biznesowego, pozycjonowania marki i jej filozofii, a nawet od produktu. Zacznijmy od samej masy. Składniki kosmetyków mają wielu dostawców – droższe surowce będą przekładały się na droższą masę, ale też często na lepsze działanie, właściwości teksturalne czy przyjemność aplikacji. Nie oznacza to bynajmniej, że każdy drogi kosmetyk ma drogie składniki. Tutaj wchodzimy w temat opakowań. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, jak drogie są opakowania na zamówienie, a szczególnie opakowania typu refill. Opakowania często sprzedają produkty, chętnie sięgamy po słoiczki przyjemne w użyciu, pompki z miłym skokiem, czy po miękkie plastiki. To też potrafi zwiększyć koszty kosmetyku o znaczącą część. Szklane opakowania są na przykład znacznie droższe w transporcie przez swoją wagę. Podobnych cech można przytaczać wiele. 

Wielkie korporacje mogą wypuszczać tańsze produkty niż małe firmy, chociażby dzięki skuteczniejszemu negocjowaniu cen surowców bądź opakowań przez gigantyczne zużycie składników i większą sprzedaż. Mogą też z tego powodu pozwolić sobie na narzucenie niższych marginesów zysku. Z drugiej strony, marki sprzedające tylko przez internet mogą pozwolić sobie na niższe ceny niż sprzedając te same produkty w drogerii. Dlaczego? O tym w następnym punkcie. 


O co chodzi z marżami w sklepach?


Zwykle relacja marka-drogeria jest wzajemnie korzystna, ale nie jest pozbawiona kompromisów. Marki potrzebują większych liczb sprzedaży generowanych przez drogerie, a drogerie z kolei kupują produkty po cenie hurtowej od producenta. Na przykład: drogeria kupuje od producenta produkt za 60 zł, sprzedaje po pełnej cenie 100 zł. W tych 60 złotych musi zmieścić się zysk dla producenta – opłacający masę, laboratorium, safety assessment, badania konsumenckie, pracowników firmy, podatki, transporty etc… Dlatego produkty, które omijają takie kanały dystrybucyjne (D2C = direct to customer) pozwalają producentom zachować niższą cenę produktu sprzedawanego bezpośrednio konsumentowi. 


Dlaczego w takim razie mamy produkty, które kosztują kilkaset złotych i więcej?


Jest kilka rodzajów takich produktów. Marki 'gabinetowe’, pozycjonujące się w klinikach kosmetologicznych lub medycyny estetycznej, mają nierzadko większe budżety na szkolenia personelu takich klinik, badania aparaturowe swoich produktów, ekskluzywne patenty… To wszystko musi być pokryte przez koszt produktu. Marki luksusowe z kolei bazują na przyjemności aplikacji, stymulacji zmysłów, pięknym opakowaniu, poczuciu wyjątkowości. Oba podejścia są dla mnie zrozumiałe, myślę że w szerokim świecie pielęgnacji jest miejsce dla każdego, do tego uwielbiam czasem poczuć odrobinę luksusu.


Co, jeśli marka ma ciągłe przeceny, kody influencerskie i inne akcje promocyjne?


Należy zdawać sobie sprawę z tego, że często to konkretna strategia marketingowa. Znam dużo osób, które czują się przez takie akcje oszukane. W pewnym stopniu to rozumiem, aczkolwiek to częste podejście, więc jeśli dana marka decyduje się na ciągłe promocje to nigdy nie kupujemy jej produktów za pełną cenę.

Najczęściej czytane

Polecane artykuły