Matka karmiaca na wychodnym
Rzadko narzekam, ale dzisiaj udowodnię sobie i wam, że wciąż nie wypadłam z formy w tej naszej “dyscyplinie narodowej” Polaków.
Od roku jestem mamą i bardzo kocham to zajęcie ale… Czasami dzidziuś upiera się, że nocny sen to głupota i kompletne marnowanie czasu typowe dla wiecznie nie-wiadomo-czym- zmęczonych dorosłych. Czasami dzidziuś “ma fazę” na mamę i nie pogadasz, nie oszukasz, nie wciśniesz nikomu na ręce, bo krzyk. Czasami dzidziuś stwierdza, że najlepszym miejscem pod słońcem na drzemkę jest tuż przy piersi mamy i każda inna lokalizacja jest kompletnie nie do przyjęcia. Czasami dzidziuś jest głodny non stop, a matka czuje się jak całodobowy bar mleczny na Żelaznej. Czasami dzidziuś czuje, że umiera, kiedy mama znika w łazience, by w kilka minut nadrobić 31 zaległych rutyn pielęgnacyjnych. Czasami (a właściwie to zawsze do 3 roku życia) dziecko nie rozumie dlaczego mama musi/chce robić coś innego niż tylko się z nim bawić non stop. Czasami jest ciężko i wtedy mówię do mojej córki: kochanie, potrzebuję przerwy. Dzidziuś nie reaguje więc mówię “I need a break, sweetie”, a potem w kilku innych językach na wypadek, gdyby w szpitalu podmienili mi dziecko na jakieś z obcego kraju. Ale nie. Raczej z obcej planety. Ale tam nawet google translate już nie sięga.
Czasami, my mamy, naprawdę potrzebujemy “break’a” i nie mówię tu o czasie kiedy jesteśmy w pracy, robimy w pośpiechu zakupy i nadrabiamy domowe zaległości na pełnej petardzie, by zdążyć do dzidziusia na kolejne karmienie. Mówię o cennym czasie tylko dla siebie. Bez pośpiechu. Bez wyrzutów sumienia, że mnie nie ma gdzieś indziej. Ja, moje kochane, cenne, piękne ciało i dusza, relaksująca muzyka i profesjonalne ręce kosmetologa. Czyli matka karmiąca na wychodnym.
Na “beauty break” wybrałam się do mojego ulubionego gabinetu kosmetologicznego czyli Cosibella Corner. Urodowe miejsce w centrum Warszawy, które z czystym sercem mogę polecić każdemu. Cudowny, doskonale wykwalifikowany personel, miła atmosfera, perfekcyjni w swoim fachu i w obsłudze klienta. A dodatkowy plus to pielęgnacyjny raj na ziemi, czyli sam sklep Cosibella Corner… zawsze kupię tu coś przy wyjściu.
Po wypełnieniu ankiety i szczegółowym wywiadzie moja kosmetolog (Weronika Zalewska) rozwiała moje wątpliwości – nie będzie retinolu, mocnych kwasów, laserów, nie będzie wodorowego oczyszczania skóry, ani mezoterapii mikroigłowej. O zabiegach i składnikach kosmetycznych zakazanych w okresie ciąży pisałam tutaj, ale nie spodziewałam się, że ta zdecydowanie za długa lista “dont’s” będzie w kilku punktach aktualna także w okresie karmienia. Dlaczego?
Jakie zabiegi kosmetyczne są niewskazane podczas karmienia piersią?
W kwestii retinolu sprawa jest jasna. Badania wykazały, że ten składnik ma zdolność przenikania do kobiecego pokarmu, więc teoretycznie może zaszkodzić dziecku. Sprawa ma się podobnie z kwasem salicylowym (BHA). W kwestii innych, mocniejszych kwasów również zalecana jest ostrożność, ale to już nie ze względu na potencjalne ryzyko przenikania do kobiecego pokarmu, ale na kwestie hormonalne. Gospodarka hormonalna w okresie karmienia piersią wciąż nie jest jeszcze ustabilizowana, więc skóra może być zaskakująco nieujarzmiona (podobnie, jak niewyspana matka karmiąca), więc lepiej z nią nie igrać (skórą, chociaż matką pewnie też). W przypadku skóry grozi choćby nieplanowanym podrażnieniem, fotouczuleniem, a w konsekwencji przebarwieniami. Z podobnych względów laseroterapia czy mezoterapia igłowa również powinna zaczekać do zakończenia laktacji.
W kwestii wodorowego oczyszczania skóry oraz innych zabiegów oczyszczających o małej inwazyjności zdania są podzielone, a to ze względu na brak badań. Na “babski” rozum miejscowe wykonanie tego typu zabiegów nie powinno mieć wpływu na laktację, ale jak w wielu tego typu przypadkach, większość kosmetologów zaleci “na zimne dmuchać” i odłożyć je nieco w czasie. Jeśli chodzi o zabiegi z wykorzystaniem fal radiowych (np. radiofrekwencja bezigłowa), ultradźwięków, prądu itp, to według większości specjalistów nie są one zalecane zarówno dla kobiet w ciąży jak i w okresie karmienia. Zarówno fale radiowe jak i ultradźwięki i prądy przenikają głęboko przez skórę, stąd istnieje ryzyko, że ich działanie może w nieoczekiwany sposób zakłócić laktację.
A co z masażami twarzy i z moim ulubionym Kobido?
Można. Uff. W kwestiach spornych pozostawiamy miejsce na wspólną decyzję zainteresowanej i kosmetologa. Dlatego tak ważne jest, by oddać się w ręce profesjonalisty, który mając pełny obraz sytuacji dobierze w bezpieczny zabieg odpowiadający aktualnym potrzebom naszej skóry. Ileż to razy, przekonałam się, że nie warto iść do kosmetologa z listą zabiegów-nowości do wypróbowania, a raczej zaufać specjaliście, który zrobi naszej skórze dobrze, a niekoniecznie będzie chciał testować wszystkie kosmetologiczne nowinki.
Najlepszy i bezpieczny zabieg kosmetyczny dla matki karmiącej piersią
Na pierwszy raz po porodzie, razem z moją kosmetolog postanowiliśmy zagrać bezpiecznie, ale i skutecznie. Postawiłyśmy na multiwitaminowy zabieg rozjaśniający. Długie miesiące na niewyspaniu bez wątpienia odcisnęły piętno na mojej skórze w postaci zmęczenia i poszarzenia. Lekkie złuszczenie, odświeżenie i witaminowa pobudka ziemistej cery zawsze mile widziane!
Ale najpierw demakijaż. Kocham te niespieszne demakijaże na kozetce kosmetologa. Już samo oczyszczanie skóry sprawia, że czuję się piękniejsza. Następnie, delikatny peeling kwasowy (bezpieczny dla kobiet w ciąży i karmiących). Zadaniem delikatnych kwasów (takich jak migdałowy, laktobionowy, azelainowy) jest nie tyle “zdarcie” skóry, co delikatne odsłonięcie głębszych partii naskórka, odświeżenie, rozjaśnienie, zmiękczenie, nawilżenie, przygotowanie skóry do przyjęcia kolejnych składników aktywnych. Tu ryzyko podrażnień i skutków ubocznych jest bliskie zeru. Jako trzeci krok gęsta, kremowa, odżywcza, kojąca maska-bomba witaminowa. Antyoksydanty, w tym rozświetlająca witamina C to jest to, czego przede wszystkim potrzebujemy my, drogie, niewyspane mamy! Na koniec relaksujący masaż twarzy, który oprócz wprowadzenia nas w stan błogości, ma za zadanie rozluźnienie i zrelaksowanie napiętych mięśni twarzy. Całe 75 minut nieba. Gdyby nie to, że na kozetce kosmetologa zawsze jest tyle kosmetycznych nowości do obgadania to na pewno w tym błogostanie bym zasnęła. Następnym razem tak zrobię, żeby nadrobić te 8543 godziny zaległego snu matki karmiącej.
Z mojego beauty break’a wracam powoli. Nawet mnie nie rusza trąbienie na przejściu dla pieszych (gdyby wyszli właśnie z masażu relaksującego, to by się tak nie pieklili na powolną babę na pasach!). Idę, a w głowie planuję kolejnego beauty break’a. Tym razem skuszę się na serię mojego ulubionego masażu kobido z tapingiem. A potem może infuzja tlenowa? A jak skończę karmienie to nadrobi się retinole, kwasy, mezo i inne… wyspanie też się kiedyś nadrobi. Podobno.