Gdybym znowu była nastolatką
Gdybym miała rozum taki jak teraz, ale była młodsza! Słyszałam te słowa od mojej babci wiele razy i zawsze powodowały we mnie niekontrolowany wybuch śmiechu. Muszę jednak przyznać, że miała całkowitą rację. To rozwiązałoby tyle problemów, a moje życie z pewnością byłoby dużo łatwiejsze. Nie tylko w kwestiach sercowych, ale i tych związanych z urodą.
Dopóki podróże w czasie nie będą normą (mam nadzieję, że dożyję tego dnia!), warto posłuchać starszej koleżanki i dowiedzieć się, co doradziłabym sobie, gdybym znów była nastolatką. W końcu najlepiej uczyć się na… cudzych błędach.
Grzech główny: przesuszanie
Nie jestem do końca pewna, skąd wziął się ten pomysł. Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że wszystkie moje koleżanki robiły dokładnie to samo. Grzechom tym kibicowały nasze mamy, jako pierwsze damy pielęgnacji i źródło „nieocenionej” wiedzy.
Wszystko zaczęło się pod koniec podstawówki, kiedy moja skóra postanowiła z normalnej zmienić się w ultra-tłustą. Nie działało na nią nic, sebum żyło własnym życiem. Co wydawało się najbardziej logicznym rozwiązaniem? Wysuszanie. W ramach walki z nowo nabytą kondycją skóry, zostałam zaopatrzona w tonik na bazie alkoholu, którym sumiennie przecierałam twarz. Stan cery się nie poprawiał, a ja tłumaczyłam sobie, że to po prostu taki wiek. Każda z nas tak uważała.
Gdybym tylko wiedziała, że regularnie wysuszając skórę, pozbawiam ją naturalnej ochrony i doprowadzam do jeszcze gorszej kondycji, od razu wyrzuciłabym wszystkie swoje kosmetyki przez okno. Nawilżanie to podstawa pielęgnacji. Odwadniając cerę zmuszałam ją do dodatkowej pracy i nadprodukcji sebum w myśl zasady – muszę nadrobić to, co mi zabrali.
To odkrycie diametralnie zmieniło moje podejście do pielęgnacji, a w rezultacie poprawiło kondycję cery. Obecnie w mojej szafce nie ma ani jednego kosmetyku na bazie alkoholu.
Dobry zwyczaj, nie pożyczaj
Przed tym przewinieniem uchroniło mnie chyba moje liceum, w którym zabraniano się malować. Stąd też nigdy nie zabierałam kosmetyków ze sobą. Naginałam za to zasady malując się tuż przed wyjściem z domu (już wtedy opanowałam do perfekcji make-up no make-up).
Wielokrotnie jednak byłam widzem tego okrutnego spektaklu. Weekend, toaleta jednego z dużych centrów handlowych. Trzy koleżanki szykują się na imprezę. Trudno stwierdzić, co się dzieje, bo kosmetyki latają w powietrzu, przekazywane z ręki do ręki. W ruch idzie jeden pędzel, ta sama mascara i pomadka w płynie. Patrzę na to wszystko i nie wiem, czy mam się odezwać.
Nieważne jak bardzo kochasz swoją przyjaciółkę i jak wielkim darzysz ją zaufaniem, zasady higieny rządzą się innymi prawami. Dobrze, że dzielicie się sekretami, ale własne bakterie pozostaw dla siebie. Pożyczanie kosmetyków i pędzli grozi roznoszeniem gronkowca, opryszczki i nużeńca. Wystarczy zgooglować te rzeczy, aby następnym razem niczego nie pożyczać. W imię miłości.
Więcej o kosmetycznej higienie na piątkę z plusem przeczytacie TU.
Słońce – (nie)przyjaciel
Do tej pory pamiętam ten charakterystyczny dźwięk. Coś jak zrywanie bardzo cienkiej folii z pudełka. Takie odgłosy towarzyszyły mi podczas zdzierania z siebie schodzącej skóry po wakacjach.
Wychowywałam się w czasach, kiedy opalenizna była modna. Nikt nie mówił o filtrach, a nawet, jeśli się je stosowało, to nie istniało pojęcie reaplikacji. Ilość melaniny w skórze? Nikogo nie obchodziło, czy w ogóle twoje ciało jest zdolne do wyprodukowania barwnika. Większość swojego życia spędzałam na tłumaczeniu, że czuję się dobrze i nie mam anemii. Jednocześnie, co lato starałam się naprawić ten „genetyczny błąd”, jakim była moja blada skóra.
Nie nabawiłam się czerniaka i trwałych przebarwień, co można nazwać cudem. Filtr to podstawa zdrowia i młodości skóry. Jeśli masz wątpliwości, popatrz na Azjatki, które od dziecka uczone są stosowania kremów z SPF i wyglądają jak nastolatki. Opalenizna to tak naprawdę reakcja obronna organizmu na niszczenie skóry, więc zaopatrz się w porządny krem z filtrem i stosuj go cały rok.
Ratunku! Mordują brwi!
Kiedy patrzę na swoje stare zdjęcia, najbardziej nie mogę zrozumieć, co kierowało mną podczas stylizacji brwi. Nigdy nie były jakoś szczególnie bujne, zawsze brakowało im sporo do ideału, ale mam wrażenie, że przeze mnie miały tylko dwa tryby: cienkie, liche i bez wyrazu albo czarne, wielkie i mocne. Stąd też najczęściej albo wyrywałam ich za dużo, albo szłam na hennę, która zmieniała je w dwie wściekłe, czarne gąsienice.
Moja rada? Brwi są tak ważnym elementem twarzy, że należy im się dużo szacunku i miłości. Kiedy byłam nastolatką, można było jedynie zwrócić się o pomoc do kosmetyczki, która miała je wystylizować. Jeśli oczywiście umiała. Obecnie jest tyle wspaniałych miejsc, które zajmują się wyłącznie brwiami, że żal brać sprawy w swoje ręce. Wystarczy wizyta w brow barze, aby uniknąć przykrych niespodzianek.
Zaufaj profesjonalistom
Podobno kto pyta, nie błądzi. Trzeba jednak wiedzieć, kogo poprosić o pomoc. Za młodu najczęściej moim źródłem wiedzy były koleżanki, moja mama i czasopisma dla kobiet. Owszem, na erę Internetu załapałam się trochę później. Obecnie do tej bazy wiedzy można z pewności dodać: YouTube, TikToka i Instagram. Czy wszystkie te źródła nauczyły mnie czegoś nowego? Z pewnością. Czy była to wiedza rzetelna? Czasem. Czy robiłam sobie krzywdę, bo ktoś tak powiedział? Oczywiście.
Każdy z nas ogląda śmieszne filmiki, w których ludzie maltretują samych siebie na wiele sposobów: fantazyjnie obcinają grzywkę, utleniają włosy aż wypadną, nakładają przedziwne produkty na twarz, bo przecież miały zdziałać cuda. Śmiejemy się z tych wypadków, ale jestem pewna, że znajdą się i tacy, którzy nie raz i nie dwa wypróbowali nowe tipy.
Co doradziłabym samej sobie? Oddać się w ręce profesjonaliście. Poprawianie błędów, które wyrządziliśmy sobie sami jest nie tylko problematyczne, ale i zdecydowanie bardziej kosztowne. Zatem nie bądź sknerą, odłóż pieniądze na profesjonalną usługę i zaufaj ludziom, którzy znają się na rzeczy.
Trądzik przejdzie sam
Nie wiem, czy naprawdę w to wierzyłam, czy po prostu chciałam w to wierzyć. Po kilku latach intensywnej walki z problemami skórnymi, postanowiłam się poddać. W końcu trądzik to dolegliwość ludzi młodych. Podrosnę, dojrzeję i przejdzie samo.
W tej chwili jestem po trzydziestce i spoiler alert moja cera nadal zmaga się z niedoskonałościami. Zadziwia mnie to, że od czasów mojej młodości, niewiele się zmieniło w kwestii podejścia ludzi do trądziku. Nadal słyszę głosy, że to problem natury estetycznej, który przechodzi sam, kiedy zacznie dbać się o skórę. Trądzik jest chorobą taką, jak każda inna i powoduje go tak wiele czynników, że zamiast zdawać się na łaskę czasu i kosmetyków, warto zasięgnąć porady kosmetologa lub dermatologa. Mogą pochwalić się zdecydowanie większą wiedzą i możliwościami niż Internet i rady koleżanek. Nie warto stawać do tej walki w pojedynkę.
Wrzuć na luz
Mam wrażenie, że tę lekcję nadal przerabiam. Wiem, zabrzmi to patetycznie i pewnie pomyślisz, że powinnam zająć się coachingiem, ale jest to absolutnie najważniejsza rzecz, jaką chciałabym powiedzieć młodszej sobie: naucz się kochać siebie.
Jestem makijażystką, pracuję w tym zawodzie od kilkunastu lat i mam zaszczyt spotykać tak piękne osoby, że czasem czuję się onieśmielona. Kiedy pękają pierwsze lody, często słyszę całą litanię zażaleń na: zbyt duży nos, za małe czoło, krzywe nogi, piegi albo ich brak… Można tak wymieniać w nieskończoność, a ja cały czas widzę przed sobą tę niesamowicie piękną osobę, przez którą mam ciarki na całym ciele.
Piękno bierze się z pewności siebie, samoakceptacji i zrozumienia tego, że każdy z nas jest inny i przez to wyjątkowy. Zamiast walczyć z tym, co wydaje nam się odbiegać od normy uczyńmy z tego atut. Myślę, że gdybym zrozumiała to dużo wcześniej, uniknęłabym całego morza wylanych łez i szybciej ukończyła kurs poczucia własnej wartości.
Pisząc to wszystko, uśmiecham się do siebie. Z perspektywy czasu wszystko wydaje się proste. Prawdopodobnie za jakieś dziesięć czy dwadzieścia lat będę mieć jeszcze inne zdanie jako osoba, która niejedno widziała. To oznacza jedno – ciąg dalszy nastąpi.